Nocne wynurzenia Zenona K. Z cyklu monologi znad W …… Wisły.
Lubie zwierzęta. Kota nie kopnę, nawet pogłaskam jak kanalia przyjdzie o szóstej rano dać znać, że właśnie wybiera się na dół do kuchni sprawdzić czy w miskach ma pełno. Zawsze ma w nich pełno, ale włochata poczwara sama kudłatego ogona po schodach nie zniesie, musi mieć asystę.
Gadzina wszelaka lubi mnie również, widać nawet tak prymitywne byty poznają się na ludziach i lgną do nich, do tych wybranych.
Mam małą hodowlę wszy co razem z pchłami na wyścigi wysysają resztki krwi wyparte z ustroju etanolem. Hoduję kilka czerwi, które czyszczą lekko już tylko nadgniłe rany na nogach. Opiekuję się również świerzbem, który zadomowił się na moich łokciach i planuje kolonizację innych obszarów. Stada owsików, które razem z lambliami wyglądającymi jak miniaturki uśmiechniętych latawców na niebie rozmnażają się w najlepsze w dolnej części tego czego górną część z powodzeniem zasiedliły tasiemce.
Ze światem roślin również staram się żyć w symbiozie. Nie depczę trawników, nie łamię gałęzi, zas przestrzenie między palcami nóg przeznaczyłem na hodowle grzybów.
Tyle się mówi w środkach masowego przekazu, że należy szanować przyrodę, nie wycinać lasów tropikalnych, nie zanieczyszczać środowiska naturalnego. Ja staram się w miarę moich możliwości pomagać przyrodzie i chronić wymierające gatunki. Nie rozumiem więc dlaczego ludzie zachowują w stosunku do mnie rezerwę gdy wsiądę do tramwaju. Starają się zachować jak największy dystans, uważają żebym tylko się nie zbliżył, a na dodatek czasami da się słyszeć zdziwiony głos „co tu tak śmierdzi?”
A to przecież nie kto inny tylko ja zasługuję na miano „zielonego”, na miano obrońcy przyrody, na miano przyjaciela wszystkiego co żywe. No, może się trochę zagalopowałem z tym wszystkim co żywe, bo przecież powszechnie wiadomo, że Tadka nie znoszę i jego parszywą mordę obije przy pierwszej nadarzającej się okazji (najlepiej jak go znajdę gdzieś śpiącego, bo jak będzie trochę przytomny to przecież nie będę ryzykował). A nienawidzę go za to, że jak żeśmy ostatnio w kulturalnym gronie dyskutowali na tematy związane z fizyką kwantową i dysputa zeszła na tematykę tensorów metrycznych to pasożyt jeden korzystając z okazji, że Ziuta kwestionując mój pogląd na możliwości praktycznego wykorzystania zakrzywienia czasoprzestrzeni zeżarł cały chleb, przez który przed chwilą przesączyliśmy napój bogów, lokalną ambrozję zwaną potocznie „denkiem” (a w sklepach spożywczych występującą pod nazwą denaturat). Nie zapomnę gadowi (nie obrażając gadzin) tego nigdy i jeszcze się z nim policzę. Tymczasem muszę skończyć to gadanie bo idę poszukać jakiejś strawy. Tam poza kanałem już pewnie zmierzch i trzeba się spieszyć, bo konkurencja przegrzebie co najlepsze śmietniki.
merlin
2011-03-06
Powrot do Teksty
|